czwartek, 6 marca 2014

Simply the best of Lappland vol1

Haniu - specjalnie dla Ciebie i Twojej mamy najdłuższa notka jaka widział ten blog. Po prostu nie mogę się oprzeć i muszę pokazać Wam te wszystkie zdjęcia.
UPTADE: Po skończeniu pisania całej historii muszę podzielić to na dwa wpisy. Rany, żeby mi magisterka tak dobrze szła jak pisanie o Laponii.

Wszyscy dookoła bardzo chcieli zobaczyć zorzę. Były osoby, które pojechały do Laponii, tylko po to. Może fakt wydania mnóstwa pieniędzy na Islandię w grudniu i niezobaczenia zorzy zahartował mnie na tyle, że zobaczenie jej zeszło na drugi plan. Od początku wycieczki nie mogłam się doczekać nocowania na lapońskim zadupiu, gdzie jest tylko śnieg, las, rzeka i CISZA. Miejsce, gdzie zapomina się o wszystkim. Miejsce na tyle piękne, że po raz pierwszy od rozpoczęcia mojego wyjazdu do Szwecji pomyślałam "Kurczę, nie chcę wracać do pracy. Chcę tu zostać na zawsze". Niektórzy, wiedzą, że to dla mnie coś dużego ;)


W niedzielę rano wstałyśmy dosyć wcześnie. O 10 przyjechała po nas spóźniona (ja nie wiem co się działo w czasie tej wyprawy ze Szwedami. Przecież oni NIGDY się nie spóźniają) taksówka, która nas zawiozła gdzieś pod Kirunę. Na miejscu czekał Henrik, wraz z innymi uczestnikami wyprawy. Przywitał nas dość dziwny widok - otóż Henrik został okradziony. Okno w jego budce było zbite. Złodzieje przygarnęli sobie m.in. benzynę - na północy jest ona baaaardzo droga. 


Oprócz Henrika, zbitego okna i innych członków wyprawy czekały na nas SKUTERY! Na początku myślałyśmy, że 1 skuter będzie na 2 osoby, ale okazało się, że jeden skuter jest na 5-6 osób. Dwie na skuterze a reszta miała zająć miejsca na gustownych przyczepkach.


Przed wyruszeniem w około godzinną podróż dostaliśmy specjalne buty (takie ciepłe!) i dodatkowe spodnie. Potem Henrik pokazał nam jak się prowadzi skuter. Na początku obawiałam się, że sobie z tym nie poradzę (nie jestem miszczem jazdy), ale okazało się to niewiarygodnie proste. I nie, nie. Nie proste. Okazało się to PROSTE. Czy wiecie, że żeby prowadzić taką maszynę trzeba tylko wcisnąć specjalny przycisk gazu? Jak chcesz jechać szybciej to go mocniej przyciskasz, jak się chcesz zatrzymać to go puszczasz. Koniec. Nie mogłam w to uwierzyć o.o
Okej, była jedna trudność. W skuterach nie ma żadnego wspomagania kierownicy i jak człowiek napotkał ostry skręt, trzeba było użyć wszystkich górnych mięśni żeby skręcić. Jak jechałam za pierwszym razem, dobrze, że z tyłu siedział Henrik bo pewnie do tej pory byśmy się grzebali w śniegu na poboczu szlaku.








Jechaliśmy łącznie na 4 skuterach. Każdy kierowca musiał pilnować 20metrowej przerwy pomiędzy pojazdami. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, żeby zmienić kierowców, zrobić zdjęcia i pobawić się jak dzieciaki widzące po raz pierwszy w życiu śnieg. Jeden raz Henrik stanął tak, żeby każdy go usłyszał i powiedział:
"Widzicie to wszystko dookoła? To jest moje biuro. Zazdrościcie?" Patrząc i widząc tylko śnieg, zapierające dech w piersiach widoki, kolor nieba, którego jeszcze w życiu nie widziałam, od razu pomyślałam, że jak najbardziej - zazdroszczę mu jak cholera.


Po ZAszybkiej skuterowej podróży dotarliśmy do celu. No i wtedy to już w ogóle mnie zatkało. Dokoła nic. Tylko rzeka. Ludzie, którzy nocowali wcześniej właśnie wracali z lodowiska, niosąc łyżwy, inni leżeli na śniegu i nic nie robili. Henrik najpierw nam pokazał jak brać wodę z rzeki (tak, tak - chcesz mieć wodę, musisz sobie ją przynieść w wiadrach), a potem powiedział żebyśmy poszli w górę ścieżki. Na końcu znajdowała się nasza mała wioska, składająca się z ok 7 malutkich budynków. Jakiś koleś grał na gitarze, wszyscy dookoła byli uśmiechnięci i totalnie wychillowani.











Przywitała nas Marta. Młodziutka dziewczyna, półSami, której pracą jest opieka nad wioską. Poczęstowała nas pysznym grzanym winem (ale nie tak pysznym, jak grzaniec mojego taty, on jest bezkonkurencyjny).
Po wyborze chatki, w której mieliśmy nocować Marta zaprosiła nas do wspólnego rąbania drewna. Bo to nie ma to tam to. Jak się chce mieć ciepło to trzeba palić w piecu. A żeby palić to trzeba mieć drewno. Ale dla nas - mieszczuchów była to super zabawa, więc nie mieliśmy nic przeciwko temu.




 Potem w nocy dziewczyny miały wiele przygód z kominkiem. Ciągle gasł, a jak Paulina z Pamelą próbowały to naprawić to skończyło się to na bolącym bąblu na kciuku Pameli i próbą zabójstwa wszystkich towarzyszy poprzez uduszenie dymem. Oprócz mnie. Ja spałam. Mi nic nie przeszkodzi w spaniu.

Po rąbaniu drewna Marta zaprosiła nas na lunch. Dostaliśmy zupę z...


ŁOSIA. Dobra. I do tego tradycyjny północny chlebek.

Czekając na kolację, najpierw udałyśmy się po wodę, a potem poszliśmy całą 20osobową ekipą na spacer po lesie. To było takie fajne, międzynarodowe. Chiny, Malezja, Polska, Niemcy, Austria, Singapur, Holandia, USA, Meksyk szły sobie przez las i tak samo świetnie się bawiły.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz