Z racji tego, że pojechałam do Szwecji na Erasmusa, ni z tego ni z owego uznałam, razem z pozostałymi Erasmusami, że warto się wybrać na wycieczkę do Rosji. Może to się wydawać dziwne, ale dzięki temu, że mieszkamy w Szwecji miałyśmy o wiele bliżej do miasta rozpoczęcia podróży - Sztokholmu i dlatego też wycieczka była naprawdę tania. Drożej miał tylko Mały Olg, który przyleciał specjalnie z Warszawy (<3).
Oprócz głównej destynacji - Sankt Petersburga, po drodze zatrzymaliśmy się w Helsinkach i w Tallinnie. Decyzja o tym wyjeździe była jedną z najlepszych w moim życiu. Po prostu było NIESAMOWICIE. Nawet trasa pomiędzy miastami była świetna, ponieważ odległości pokonywaliśmy na promach, na których również nocowaliśmy.
Ale po kolei:
24 kwietnia 3 Polki, 2 Meksykanki i 1 Austriaczka weszły na prom płynący do Tallinna. Noc była ciekawa, większość nas się nie nudziła, zwłaszcza, że miałyśmy dostęp do sklepu typu tax free ;)
Rano dotarliśmy do Tallinna. I sie zaczęło.
Najpierw przywitała nas obsługa hostelu nerwowo pokrzykując, że to hostel bez butów i na raz 50 parę osób musiało zdejmować buty przed zacheckowaniem się. Po odkryciu, że na naszym piętrze połowa łóżek jest popsuta i podpierają je stosy książek i że na ponad 40 osób mamy jeden prysznic (wstałam o 5 rano, żeby mieć pewność, że się umyję) udaliśmy się na 2-godzinny spacer z dość śmieszną młodą przewodniczką. Dobrze, że wybrałam się razem z nią bo nadal wiedziałabym o Estonii tylko tyle, że istnieje i jej stolicą jest Tallinn.
Klika ciekawostek:
* Estonia to młodziutkie państwo, które odzyskało swoją niepodległość dopiero w 1991 roku i właściwie od tego momentu możemy mówić o tym miejscu jako państwie. Wcześniej było podbijane przez Rosję, Niemców, Szwecję, Danię i uwaga uwaga, naszą biedną, również ciągle podbijaną Polskę. Dlatego też, Estończycy postawili duży pomnik z potłuczonego szkła, który ma im przypominać jak bardzo ich niepodległość jest delikatna i ulotna.
* Estończycy uważają się za Skandynawów. Według ich prezydenta Estonia to "postsocjalistyczny kraj skandynawski". Byłam tylko 2 dni w tym państwie, ale Pan prezydent najlepiej podsumował to co widziałam. Wpływy Rosji nadal są ogromne. Dlaczego?
* Dlatego, że aż ok. 25% mieszkańców Estonii to Rosjanie. Trzecie co do wielkości miasto znajduje się na granicy z Rosją i mieszkają w nim TYLKO Rosjanie.
*Język estoński jest bardzo podobny do fińskiego i dlatego Estończycy czują się jak młodszy brat Finlandii. Finowie jednak nie chcą mieć za dużo wspólnego z tym państwem (cytat z wypowiedzi przewodniczki).
*Kochajmy Estończyków bo to oni wymyślili Skype.
*Dostęp do Internetu jest prawem człowieka według estońskiego prawa.
Teraz kilka słów o tym co JA myślę o tym państwie. Jest DZIWNE. Może nie samo państwo, ale ludzie. Są nadal przeżarci komuną i to o wiele bardziej niż Rosjanie napotkani w Sankt Petersburgu. Z angielskim jest ciężko, porozumieć się w tym języku można tylko z młodymi i to nie wszystkimi (skąd my to znamy, co?). W dodatku są bardzo bardzo niemili. Każda napotkana osoba patrzyła na nas jakbyśmy byli kolejnymi okupantami. Wyjątkiem jest tylko obsługa hostelu i nasza przewodniczka. Ale ją podejrzewam o branie jakiś poprawiaczy humoru.
A. No i jeszcze bardzo miła była Pani w ŚWIETNYM sklepie tylko z estońskim produktami typu hand made. Każdy z klientów miał szansę spróbować smakołyków, a że ja jestem ogromnym łasuchem rzuciłam się na pierwsze co ładniej wyglądające coś. No i się okazało, że to pierwsze co ładniej wyglądające coś jest miodem. Oczywiście, zaraz po spożyciu zrobiłam moją minę nr 75 wskazującą, że zaraz padnę i tak zostanę na amen bo, tak jak większość moich znajomych wie, po prostu ja miodu nie mogę jeść. Koniec i kropka. Dla mnie to tortura. No i estońska pani sprzedawczyni bardzo się przestraszyła, że mam atak alergii czy coś w tym stylu i bardzo się przejęła i chciała mnie ratować. Tak mi się głupio zrobiło, że kupiłam od niej chipsy z malin za 6,3 euro (Mamo, wiem, że to czytasz - poszło z mojej kasy!).
Trochę creepy żółwie z super sklepu.

Sprawca nieszczęśliwej sytuacji - okropny miód.

Genialne chipsy. Wybrałam oczywiście malinowe. Najpierw robi się pulpę z owoców, potem dodaje trochę cukru i na samym końcu wrzuca do ciekłego azotu. Nigdy czegoś takiego nie jadłam. Pycha!
A. No i jeszcze bardzo miła była Pani w ŚWIETNYM sklepie tylko z estońskim produktami typu hand made. Każdy z klientów miał szansę spróbować smakołyków, a że ja jestem ogromnym łasuchem rzuciłam się na pierwsze co ładniej wyglądające coś. No i się okazało, że to pierwsze co ładniej wyglądające coś jest miodem. Oczywiście, zaraz po spożyciu zrobiłam moją minę nr 75 wskazującą, że zaraz padnę i tak zostanę na amen bo, tak jak większość moich znajomych wie, po prostu ja miodu nie mogę jeść. Koniec i kropka. Dla mnie to tortura. No i estońska pani sprzedawczyni bardzo się przestraszyła, że mam atak alergii czy coś w tym stylu i bardzo się przejęła i chciała mnie ratować. Tak mi się głupio zrobiło, że kupiłam od niej chipsy z malin za 6,3 euro (Mamo, wiem, że to czytasz - poszło z mojej kasy!).
Trochę creepy żółwie z super sklepu.
Sprawca nieszczęśliwej sytuacji - okropny miód.
Genialne chipsy. Wybrałam oczywiście malinowe. Najpierw robi się pulpę z owoców, potem dodaje trochę cukru i na samym końcu wrzuca do ciekłego azotu. Nigdy czegoś takiego nie jadłam. Pycha!
Trzeba jeszcze dodać, że Tallinn jest bardzo zniszczony i prawdopodobnie burmistrz nie ma pieniędzy na restaurację budynków. To wszystko sprawia wrażenie, że miasto zatrzymało się w latach 80'.
Warto zwrócić uwagę na te wieże. Jeszcze kilka lat temu były w środku normalne mieszkania. Teraz miasto próbuje (nadal niektóre są prywatne) je wykupić i otworzyć tam np.: centra sztuki.
Zdecydowanie najdziwniejsza sytuacja spotkała mnie w sklepie ze starymi książkami, pocztówkami, zapałkami i zapinkami. Chciałam kupić pocztówkę. Kiedy Pani bardzo myślała ile mi wydać (potem się okazało, że nie ma wydać z 5 euro...), ja z ciekawości wzięłam do ręki bardzo fajna darmową pocztówkę reklamującą coś. Pani przestała liczyć popatrzyła na mnie, ja na nią i ona bez słowa wyjęła mi tę pocztówkę z ręki położyła na stosiku moich zakupów, wzięła drugą, podobną darmową pocztówkę i również położyła na moim stosiku. W kompletnej ciszy. Gdy w końcu jej zapłaciłam, uśmiechnęłam się i powiedziałam "Thank u!", ale ona znowu się na mnie tylko popatrzyła. No heloł.
Dziwny sklep.
Przynajmniej w hostelu było 'powiedzmy, że normalnie'. Nadal cieszy mnie poznawanie ludzi z totalnie innych miejsc. Jak na przykład tych panów ze Szkocji i Luizjany.
BTW - jak wiecie, gdzie kupić taki czadowy zebrowy uniform - Please, tell me!
Po poznaniu tego dziwnego/innego państwa ruszyliśmy na podbój Rosji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz